Biwak w dolinie 10-12.06.2016

Post date: Jun 17, 2016 12:08:35 AM

Po dwóch latach gryfoni po raz kolejny rozłożyli namioty i podsumowali wspólnie rok harcerski. Tym razem jednak cywilizację (czytaj: sklepy i zasięg) zostawiliśmy dobrych kilka kilometrów za sobą. Pomimo że działo się naprawdę dużo postaram się we względnym skrócie zdać relację z naszego biwaku.Dnia 10.06.2016 ok. godz. 15:55 prawie w komplecie, bo -1 sztuka w postaci Miłosza B. zapakowaliśmy się w Szymbarku do Stefana (bus) z błogosławieństwem drużynowej. Dwudziestoosobową gromadą harcerzy pod swą opiekę na czas trasy zabrał gościnnie druh Michał L (niegdyś Kremenaros). Dzięki na wstępie jemu za to gdyż w ostatniej chwili zrezygnowali dwaj potencjalni opiekunowie. Ja z wyładowaną osobówką nawigowałem Stefana na miejsce naszego spoczynku. Po niecałej godzinie dotarliśmy do Wołowca. Rozdzieliliśmy między siebie zadania. I tak zasadę jak sobie pościelesz tak się wyśpisz wzbogaciliśmy o frazy jak sobie dobrze rozłożysz nie będzie Ci kapało na głowę.

Starszyzna z doraźną pomocą narybku pędzikiem poradziła sobie z dwoma „dychami”. Każdy odpowiadał za swoją kanadyjkę. Znalazł się nawet czas na małą animację z udziałem chusty Klanza. Niedługo po godz. 18 z pola wyrósł regularny majdan, tj. namioty zastępów rozstawione, kadrówka jakoś się trzyma, jedzenie skupione w lodówce, kot wygłaskany. Zatem czas na apel rozpoczynający pod dowództwem groźnej oboźnej (czytaj: Emilka). Podzieliliśmy się na zastępy i rozdaliśmy dłuuugo wyczekiwane koszulki drużyny. Przed siódmą wieczorem zajechała do nas Pani Ania z naczyniami nasączonymi piękną wonią ruskich pierogów. Jeszcze przed ukończeniem pysznej regionalnej strawy zdążyliśmy rozdzielić nocne warty. Po kolacji wpadliśmy w zadumę przy obrzędowym ognisku przy Julkowym akompaniamencie. Ogień zapewnił Wojtek i mianowany strażnik Kamil H. Rozmyślanie nad tym co było i właściwie dlaczego oraz co jeszcze być może na naszych harcerskich szlakach dodatkowo wzbogacił otaczający nas krąg z 10-u płonących pochodni. Oczywiście dzień nie mógł zakończyć się tak po prostu. Pomimo figlarnej aury i wysokiej wilgotności ok. godz. 22:30 zwołałem alert rozpoczynający grę nocną. Zastępy damski z męskim rywalizowały w konkurencji na orientację i spostrzegawczość. W leśnych ciemnościach musieli dostrzec niepasujące do lasu elementy oraz rozpoznać głos ukrywającego się w krzakach zwierzęcia (czytaj: Adrian) by dotrzeć do skąpanego w Zawoi Michała L i odszyfrować wiadomość. Na szczęście nikt się nie zgubił, a udawana przez Adriana krowa słyszana była jako m.in. mysz, jastrząb, małpa czy sowa. Ze względów cenzuralnych nie podaję godziny o której poszliśmy spać, a warta robiła swoje.

Pobudka 8:08, śpiewanie pieśni na powitanie dnia, przyjazd Miłosza oraz gimnastyka z truchtem, tak rozpoczęliśmy drugi dzień biwaku. Przy śniadaniu skorzystaliśmy z przywiezionych dobrodziejstw oraz łaski druhen pod wodzą kuchmistrzyni Jadzi. Punkt godz. 10-ta gryfoni rozeszli się na trasy. Młodsi pod moją pieczą żółtym szlakiem w kierunku Banicy i z powrotem drogą do

Wołowca (czas: 2:50 h), a starsi z Michałem także żółtym lecz w kierunku Nieznajowej i powrotną leśną ścieżką na majdan (czas: 3:15h). Trasy nie były wymagające lecz odbiły swoje piętno w postaci przemoczonych doszczętnie butów. Kto miał drugie przebrał, kto nie musiał zadowolić się stylizacją z worków foliowych. Czas na obiad. Kto powiedział, że na biwakach je się jednogarnkowo ? Gryfoni ponownie za sprawą Pani Ani rozkoszowali się tym razem dwudaniowym posiłkiem ze schabikiem, ziemniakami i surówką plus jabłecznik z truskawkami i domowy kompocik. Ślinka cieknie ? Po obiedzie chwila oddechu i wyciszenia, a także przetransportowanie drużynowej wraz naszym najmłodszym gryfonkiem Leonkiem. Gdy zegar przekraczał godz. 16 druhny na czele z drużynową zmierzyły się z tkactwem włóczkami na kartonowych krosnach, natomiast druhowie po różnorodnej obróbce drewna stworzyli eko planszę z pionkami do gry w kółko krzyżyk. Popołudnie zaoferowało nam jeszcze rewelacyjnie przygotowaną grę terenową pod dowództwem Agi M na której każdy mógł poznać bądź przypomnieć sobie węzły oraz podstawy terenoznawstwa takie jak znaki patrolowe, orientacja mapy, wyznaczanie odległości w terenie czy wyznaczanie azymutów. W tak zwanym między czasie na ogniu wygrzewał się dla nas kociołek pełen różności i witamin. Blisko godz. 21 zmęczeni i kolejny raz przemoczeni zasiedliśmy do wybornego kociołka i nadzialiśmy z zamysłem bezwzględnego upieczenia tradycyjną kiełbaskę nad ogniem. Śpiewanie, zabawy, dyskusje, suszenie skarpetek zeszło nam do niedzieli tj. kilka minut po północy padliśmy w swoich namiotach pod bacznymi oczami nocnych wart.

W ostatni dzień biwaku wstaliśmy wcześniej o godzinę. Z napełnionymi brzuchami kanapkami ze wszystkim i nutellą w zespołach jak było na początku zaczęliśmy porządkowanie

majdanu. Aby tradycji stało się zadość namioty musiały zostać profesjonalnie odpowietrzone (czytaj: zrolowane). Udowadniając poniekąd fakt, że aktualnie jesteśmy najlepszą drużyną w Hufca zespołowo uwinęliśmy się z posprzątaniem domku i poskładaniem namiotów w niecałe 1,5h. Został zatem czas na zabawy z chustą Klanza. Oboźna zebrała całą wiarę na apelu, gdzie po raporcie zastępów, odczytaniu rozkazu, rozdaniu nagród wszelakich oraz plakietek nastąpił niekończący się raport m.in. głodnych, chorych, niewyspanych i szukających zemsty na kocie za nocne podchody. Na pożegnanie z Wołowocem zaszaleliśmy z sesją fotograficzną w naszych nowych t-shirtach drużyny. Do Szymbarku dotarliśmy w sam raz tuż po południu.

Gratuluje dotrwania do końca relacji.

Dziękuję za niezapomniane chwile na wołowskiej ziemi, za zaangażowanie wielu z gryfonów w organizację biwaku oraz za harcerską postawę.

W tym miejscu serdecznie dziękuję także:

- Zakładowi Masarskiemu Angus za kiełbasy na ognisko,

- Wysowiance-Zdrój za wody,

- Pani Annie Dobrowolskiej za użyczenie pola i domku oraz pyszne posiłki,

- Antoniemu K. za przygotowanie i użyczenie kociołka,

- komendantowi Hufca za pomoc w transporcie sprzętu.

Przygotował

pwd. Przemysław Petit