Beskid Śląski - narty

Przeł. Salmopolska 29-12-2010 / 04-01-2011

Wszystkiemu winna Agnieszka :).

Pomysł był dla mnie z serii Sci-FI. Miałem się nauczyć jeździć na nartach. I byłem pewien że to jest niemożliwe. Kiedyś jako mały chłopiec próbowałem się tej sztuki na górce nieopodal mojego miejsca zamieszkania. Skończyło sie to połamaniem nart i porwaniem wiązań. Wieć jak do jasnej anieli mam dokonać tej sztuki będąc 40 letnim prykiem?!?!?!?!?

Stało się. Pojechaliśmy w Beskid Śląski.Z domu wyjechaliśmy ok 15:30, więc na miejsce dotarliśmy ok 22. Okolicę i zgodność z opisem oceniliśmy dopiero rano. Wszystko było ok. Domek znajdował się na Przeł Salmopolskiej przy samym stoku i parkingu. Dodatkowym bonusem była panorama z okna na Szczyrk, oraz Skrzyczne. Cóż słowo się rzekło.Po śniadaniu idę pod topór. Ubrany w narciarskie porty i kurtkę, zaopatrzony w gogle i rękawice.

W wypożyczalni Aga ubiera mnie w jakieś potworne buciory, a pracownik wypożyczalni mówi "Buty mają być wygodne i nigdzie nie uwierać".Jak mają być wygodne ?!?!?!?!?!

Skoro to jedna wielka skorupa, czuje się jak kuzyn ojca chrzestnego któremu zafundowali betonowe obuwie.!!!!! Wagowo też podobnie. Ok. po wyborze desek każa mi wyjśc z wypożyczalni. Raaanyyyy , a jak mam to zrobić w tych łupkach? I jeszcze schody. Udało się nie zaliczyć strusia, jesteśmy na zewnątrz.. Teraz mam je założyć, qrde udało się jestem z siebie dumny, ale nadal moja pozycją jest pozycja do skoku na główkę, tak ma być? Poza tym jadę, jak , dlaczego przecież tu jest płasko!!!! postanawiam sie ratować przed totalną kompromitacją oraz zjazdem po prawie pionowym stoku i zaliczam glebę. Agnieszka moja mentorka twierdzi że to ośla łączka, może dla niej.

Czas na naukę. Stań prosto, czubki nart ku sobie, qrde jak? Po kilku zaliczonych glebach wychodzi na moje. Jestem fizycznie i psychicznie niezdolny do nauki jazdy na nartach. Jakby człowiek był do tego stworzony to miałby stopy 150cm długości, które by się zwijały do góry podobnie do chodzenia po płaskim (jak zwijali swoje ciżmy rycerze). Aga też mam mnie i moich histerii dość. Nie zważając na moje protesty wykupuje mi godzinę nauki z instruktorem. A ten od razu do mnie mówi tak: stań przede mną, podaj mi ręce i patrz mi w oczy. I co ja mam o nim myśleć? Ale numer. czy Agnieszka wie że ten facet mnie rwie? Zaraz przychodzi opamiętanie, jestem zgredziały, z brzuchem i rudy, jeśli kogoś by rwał to raczej Agę. Tak widocznie trzeba. No dobra niech mu będzie. I znowu czubki nart .... i tak dalej..... Qrde, jadę....a ten znowu swoje, patrz mi w oczy i pracuj biodrami....:), wracamy na górę (ok. 5m) i to samo. Trzymam go za ręce, patrze w te jego czarne o czy, kręcę biodrami i.......jadę, ba nawet skręcam.

Nadeszła wielka chwila, pojadę sam. Pojechałem nawet nieźle mi wyszło......tylko jak się zatrzymać? Wszystko było ok. jechałem w poprzek stoku, lekkim łukiem w prawo, powoli kierunek sie zmieniał teraz jechałem juz po dgórę i zatrzymałem się. Czy aby na pewno? teraz jadę do tyłu...:). Jeszcze kilka prób i cennych uwag od Przemka i koniec kursu. Zostaję sam w już mniej przeklętych butach. Nawet zaczyna mi się to podobać. Na dziś koniec. Tylko jeszcze kurs zdejmowania buciorów. Kilka wywrotek i je zdjąłem, co wcale nie znaczy że się tego nauczyłem.

Dzień drugi. (sylwester)

Łydy bolą jak diabli, buty nadal nie chcą się zginać, ale jestem napalony na dalsza naukę. Co prawda nadal jeżdżę jak paralita, zatrzymuję się jeszcze gorzej, ale jest fajnie. Na stoku mało ludzi, więc mogę "zaszaleć". Próbuję jeździć jak Aga czyli wolno i spokojnie, nic z tego, śmigam jak jaskółka w poprzek stoku i zanim zjadę na dół przemierzam go w poprzek po kilka razy. Jak tylko skieruję sie dół od razu wale jak przecinak na krechę. Tajemnica chyba tkwi w ruszaniu biodrami, Agnieszce wychodzi to bardzo płynnie, mnie raczej jakbym kręcił hula-kula. A bardzo bym chciał umieć za nia podążać choćby dla samego widoku. :).

Nocka sylwestrowa jak to nocka sylwestrowa. trochę alkoholu (nie ja) i fajerwerków.Ten dzień i kolejne staram się szusować jak inni i robić dobra minę do złej gry. Coraz częściej udaje mi sie zatrzymać mniej więcej tam gdzie chcę, czasem nie i wtedy ląduję na twarzy, boku lub przeciwległym stoku. Kiedy indziej narty postanawiają mnie opuścić i wtedy powoli na piechotkę drepcze za nimi. Na koniec zjeżdżam na deskach do samej kwatery. Co tu dużo gadać, spodobało mi się. Aga mówi że we Włoszech są trasy po kilka km, chyba się wybierzemy.