dyktando-4

Rodzinne historyjki

Jakże trudno mówić tak po prostu o swojej rodzinie. No cóż, mimo że nie przepadam za podobnymi zwierzeniami, spróbuję zdradzić wam kilka istotnych dla mnie szczegółów o ukochanych krewniakach. Jeżeli wyjdzie mi to nie najlepiej, wybaczcie.

Mój dziadek Hipolit był Pomorzaninem. Przez całe życie zawodowe zajmował się rybołówstwem, ale tak naprawdę interesowało go myślistwo. - Urodzony gdańszczanin - tak na ogół nazywa go babcia Grażynka. Oboje obecnie mieszkają w stolicy Małopolski, w Krakowie, na ulicy św.Anny, wiodąc żywot szczęśliwych emerytów.

Babka, po niedzielnych nieszporach w kościele Na Skałce, uwielbia odwiedzić Wawel albo wstąpić do Sukiennic, gdzie czyhają na nią liczne pokusy. Bo jak na przykład można odmówić sobie bursztynowej biżuterii, skórzanej torebki z frędzlami i ażurową zapinką lub wełnianej chustki w szkocką kratę? Na co dzień bawi nieustająco nieszczęśliwą i niepocieszoną sześcioletnią wnuczkę Elżbietę, czyli moją młodszą siostrę. Wspólnie hodują chomika, szczurka, jasnoniebieską papużkę Marzenkę i pięćdziesiąt złotych rybek. Można by rzec, że zgromadziły niezłą menażerię, której nie powstydziłoby się miejskie zoo.

Mój ojciec urodził się w Krakowie. Jak wspomina, przez całe dzieciństwo mieszkał w dzielnicy zwanej Zwierzyniec, tuż nad brzegiem Wisły, niedaleko kopca Kościuszki. Mając pięć lat, chciał być strażakiem biegnącym w błyszczącym hełmie do pożaru. Niedługo potem widział się w roli dowódcy wehikułu czasu pędzącego na ratunek załodze uwięzionej w stacji krążącej wokół Marsa. Jednak został wykładowcą na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego ulubione czasopismo to "Najwyższy Czas" i "Żyjmy dłużej". Mama, szczupła długonoga blondynka rodem z Trójmiasta, jest nauczycielką fizyki i chemii w Gimnazjum Publicznym im. Józefa Piłsudskiego w Krakowie. Z pewnością dała w kość niejednemu uczniowi.

Spośród wszystkich sportów moi rodzice uprawiają wyłącznie brydż. Gdy proponuję im wspólny spacer lub przejażdżkę na rowerze, spoglądają na mnie niczym na pozbawione rozumu biedactwo. Obiecują wspólną wyprawę w Wielkanoc lub w lany poniedziałek. To już koniec rodzinnej epopei. O sobie opowiem na 2. etapie dyktanda ortograficznego. Do zobaczenia.

Koszmarna ortografia

Bożena na co dzień przerzucała różne teksty dyktand. Chciała przede wszystkim powtórzyć główne zasady ortograficzne, a poza tym musiała przygotować się do sprawdzianu z pisowni przyimków i wyrażeń przyimkowych. Na ogół nie miała trudności z ortografią i podczas sprawdzianu podpowiadała koleżankom, lecz przyimki były po prostu koszmarne.

W czasie wytężonej pracy przychodziły jej do głowy przeróżne myśli. Na przykład dlaczego "na skutek" pisze się inaczej niż "wskutek", a "naprawdę" inaczej niż "na pewno"? Zmęczony umysł Bożenki domagał się odpoczynku. Postanowiła zapomnieć na chwilę o ortografii i zająć się śpiewem. Zaczęła nucić melodię do znanego Mickiewiczowskiego utworu:

Na głowie mam kraśny wianek,

W ręku zielony badylek,

Przede mną bieży baranek,

Nade mną leci motylek.

Potem pomyślała, że byłoby dobrze dostać z dyktanda przynajmniej czwórkę i od nowa z zapałem wzięła się do pracy, pomimo że zza okna dobiegał ją gwar żywo dyskutującej młodzieży.

W klasie

Pewnego razu nasze klasowe bractwo zaczęło się bawić w doradztwo zawodowe. Czy żeglarstwo to dobry pomysł na przyszłe zajęcie dla Jerzego? Halinka powiedziała, że lepsze byłoby rybołówstwo albo myślistwo. - Ohydztwo - wtrącił się Henio - w dzisiejszych czasach to nieekologiczne. Myślę, że dużą przyszłość ma krawiectwo, tkactwo, kupiectwo, zresztą jest tego mnóstwo. - Śmieszy mnie wasze krótkowidztwo - włączyła się Julia. - Czy nie sądzicie, że prawdziwą karierę ma przed sobą informatyka, językoznawstwo, prawodawstwo. To dziedziny, które na długo obejmą przywództwo wśród najpopularniejszych i najlepiej płatnych zajęć. Marnotrawstwem czasu byłoby zajmowanie się czymś innym. - Tylko z uwagi na twoje sąsiedztwo w ławce, nie będę się z tobą sprzeczał - powiedział Henio do Julii. - Czy naprawdę uważasz, że w życiu najważniejsze jest bogactwo? - dorzucił na koniec. - Co za wariactwo was dzisiaj ogarnęło? Zaraz zaczniecie się poważnie kłócić! - krzyknęła Józia.

W tym momencie do klasy weszła polonistka i powiedziała: - Co za nieróbstwo?! Dyżurny znowu nie zmazał tablicy, a pod ławkami leżą śmiecie. Moi państwo, tak dłużej być nie może.

Niefortunny referat

"Nie więcej niż jeden obywatel Polski na tysiąc miał niezaprzeczalną przyjemność zwiedzenia Ameryki Południowej i Azji. Zacznijmy może od tej pierwszej. Na potencjalnego turystę europejskiego czeka Wyżyna Brazylijska i Nizina Amazonki. Cóż to byłaby za przyjemność popłynąć wraz z rwącym prądem rzeki Amazonki, zahaczyć o góry Andy albo wypłynąć na otwartą przestrzeń Morza Karaibskiego.

Jeżeli natomiast wolimy się udać w azjatycką część świata, musimy za punkt honoru postawić sobie dotarcie do następujących terenów geograficznych: Jezioro Aralskie i jezioro Bajkał, góry Himalaje i pustynia Gobi, Półwysep Indyjski i Morze Japońskie, a już koniecznie i nieodwołalnie obrać sobie należy szczegółowo kilka szlaków po terenach współczesnych Chin. Myślę, że przy okazji dane nam będzie podziwiać niebanalną urodę ślicznych Chinek…"

- Dosyć Jasiu, nie czytaj dalej tych głupstw! Twoje zadanie domowe jest zupełnie nie na temat. Mam już dość słuchania tych wyssanych z palca idei podróżniczych. Nie miej również nadziei, że postawię ci ocenę pozytywną. Byłoby to niesprawiedliwe względem twoich kolegów. A teraz podejdź do mapy i pokaż wszystkim góry Tatry, Morze Bałtyckie, półwysep Hel, rzekę Odrę i Rysy - oderwał mnie od turystycznych marzeń przydługi monolog nauczycielki geografii, skierowany niewątpliwie w stronę mojej łabędziej szyi i wyżelowanej głowy.

Superprzemiana

Ostatnio dokonałem tylu zmian w moim życiu, że nawet mama przedwczoraj mimochodem to skomentowała Wysłuchałem zza drzwi następującej opinii o sobie: " Nasz syn jest ostatnio jakiś przeobrażony, zachowuje się jak nowo narodzony". Nie było w tej wypowiedzi żadnej ironii, a raczej nuta sympatii i bezwarunkowej akceptacji.

Dawniej, wskutek wszechogarniającej mnie apatii i epidemii lenistwa, moja ciemno zabarwiona egzystencja była nie do zniesienia. "Szkoła to najgorsze ohydztwo"- tak myślałem o kochanej budzie, akademii erudycji i miejscu czarujących randek. "Nienawidzę tej żmii Ani, nie cierpię Elżuni, rudowłosej Jadwigi, nie mówiąc już o złotoustej Sylwii i chodzącej wciąż w czerwono-żółtej bluzce Patrycji"- myślałem o klasowych koleżankach.

Pamiętam, że byle błahostka hamująco wpływała na moje plany. Wpadałem wtedy chyżo do jednego z moich pokoi, w haniebnie brudnych butach rzucałem się na łóżko, czyniąc przy tym ogromny chaos i harmider. Aha, mniej więcej wtedy zapisałem się na kurs tańca do WDK-u. Na wieść o tym moi, jak się okazało pseudoprzyjaciele, a raczej ekskoledzy, których, jak wtedy myślałem, już nigdy nie nazwę druhami, wybuchnęli bez wahania wrzaskliwym chichotem. "Cha, cha, cha!"- długo dźwięczały mi w uszach poniżające półnuty śmiechów tych co najmniej niestosownie zachowujących się brutali.

Aż pewnego dnia moja dusza przeżyła przemianę wszech czasów. Zakochałem się- po prostu, naprawdę i na pewno. Pół kobieta, pół anioł o niepospolitej urodzie i niebanalnym poczuciu humoru- tak najkrócej scharakteryzować mogę panią mego serca, Stefcię, która zmieniła diametralnie moje życie.

Obecnie, żeby jej zaimponować sprawnością fizyczna i nietuzinkowym wyglądem, wstaję codziennie o wpół do szóstej i uprawiam jogging, robię kilka pompek, przewrotów w tył i w przód, a popołudniami skaczę wzwyż i w dal. Ponadto kupuję w krakowskich butikach ekstranowoczesne ciuchy, na przykład oryginalne T-shirty w kolorze brudnej brzoskwini. Nie chcąc się przed nią zhańbić, przeczytałem "Quo vadis", część Homerowej "Odysei" oraz "Ziemi obiecanej" Reymonta, zgłębiłem wątek Szekspirowskiej Julii, przejrzałem "Słownik języka polskiego" i czasopismo "Język Polski w Szkole", czym zrehabilitowałem się także w pełni w oczach naszej pani Hani od języka polskiego oraz wykazałem niewątpliwy heroizm, rzetelność i hart ducha. Ponadto wkuwam w tajemnicy francuskie słówka, bo babcia Stefanii jest podobno rodowitą Francuzką, paryżanką wprost spod wieży Eiffla.

Czymże obecnie jest dla mnie mazur czy polka na wudekowskim kursie? Mojego rześkiego kujawiaczka nie powstydziłby się Kujawianin, a żwawo odtańczonego krakowiaka żaden mieszkaniec Małopolski.

Wieczorem wspólnie czytamy prozę fantastycznonaukową i popularnonaukowe artykuły, ponieważ wybieramy się do pewnego prestiżowego liceum.

Przede mną tyle jeszcze do zrobienia, do przeżycia, co niemiara przygód i wrażeń. Nic już nie stanie w poprzek mej drogi. Uwielbiam nieomal szkołę, kolegów, tym bardziej że nie spoglądają na mnie spode łba, a przynajmniej takie odnoszę wrażenie.

Trwaj chwilo, chwilo jesteś piękna…

więcej na stronie: [Źródło]