dyktando-3

Po drugiej stronie biurka

Nie lubię piątku trzynastego! Jak tylko sięgnę pamięcią ten dzień jest dla mnie pechowy. Trzy lata temu przyjechał do mnie cherlawy wuj Helmut z Kartuz, pół Kaszub, pół Niemiec. Nie przepadam za jego towarzystwem, bo jest hipochondrykiem. Choć wzmacnia się chrzanem, chmielem i hyzopem ciągle czuje się chory, słaby niczym chuda chabeta zaprzężona do ciężkiego wozu. Dwa lata temu musiałem gonić moją babcię hazardzistkę, która, przegrawszy swoją ostatnią emeryturę, uciekała chyżo niczym chart, chytrze klucząc po zakamarkach placu Daszyńskiego. Rok temu usłyszałem, wpadając pod koła śpieszącego się ponadsześćdziesięcioletniego pirata drogowego: "Bodajbyś sczezł, półinteligencie!".

Nie wyspałem się. Śnił mi się conocny śpiew kszyków, które, siedząc tuż przy soczystozielonych liściach rzewieni, rozpoczęły swój koncert. Czuję się źle, wszechogarniające znużenie odebrało mi apetyt. Nie zjadłbym teraz nawet krztynki wędliny ani nie przełknął soku owocowo - warzywnego. A moja klasa pewnie jak zwykle zadowolona. Dziś jest termin cotrzytygodniowego dyktanda w "Traugucie". Ja im pokażę! Będę twórczy i ułożę coś superspecjalnego. Nie to co ostatnio: czyhać i czmychać, zheblować i sczochrać!

Lekcja się rozpoczęła. W zatrważającej ciszy słychać było: chrzęst kartek papieru, zdejmowanie skuwek i skrzypienie stalówek. Widziałem pełne wyrzutu spojrzenia moich uczniów. Z ponad piętnastu gardeł wydobył się pełen niezadowolenia, ledwo słyszalny pomruk. Zżymnąwszy się, dyktowałem dalej tekst najeżony niespodziankami: rzężący rzęch, pożądać porządku czy hołubić arcymistrza. Nie ma taryfy ulgowej dla huncwotów i hultajów. Quasi-nauka nie może być tolerowana. Natomiast dwu zwycięzcom i dwóm zwyciężczyniom dzisiejszych zmagań wynagrodzę tryumfalną wędrówkę po ortograficznych ścieżkach.

Zamyśliłem się. Nierzadko przychodzi mi do głowy, by rzucić wszystko i pójść hen przed siebie. Ha! Tylko dokąd? Sponad chmur wyjrzało słońce. Pomyślałem, że przecieżbym nie mógł zostawić mojej szkoły, bo ja kocham swoją pracę! Oby mi tylko minęła ta trzynastopiątkowa chandra. Poza tym niezadługo są święta Bożego Narodzenia. Byle do gwiazdki!

Tekst: prof. Agnieszka Henel [Źródło]

Kartka z pamiętnika uczennicy II LO

Można by powiedzieć, że tego dnia prześladował mnie pech. Po bezsennej nocy, spędzonej na wkuwaniu chemii, kiedy rano spojrzałam na kalendarz, zupełnie straciłam humor. Był trzynasty października, na dodatek piątek. W taki dzień niepodobna uniknąć nieulegania melancholii. Wprawdzie horoskop wróżył pomyślność, nie wstałam z łóżka lewą nogą, niemniej i tak byłam przekonana, że ten dzień na pewno nie przyniesie mi nic dobrego. Nie pomyliłam się. Już podczas śniadania stłukłam tę ostatnią jasnozielono - żółtą filiżankę, rzekomo z serwisu do herbaty mojej praprababki, i oparzyłam się wrzątkiem.

Do szkoły spóźniłam się, bo dotarłam nie o wpół do ósmej, jak powinnam. Nie raz, nie dwa śnił mi się taki koszmar. Tym razem to nie była mrzonka i żadne mamrotane półgłosem abrakadabry nie pomogły. Jakby nieszczęść było mało, zapomniałam, że w piątek ma być klasówka z ortografii. A wiadomo, że cotrzytygodniowe dyktando w Traugucie to nie błahostka!

To, co przeżywałam podczas pisania tego sprawdzianu, niełatwo wyrazić słowami. Niespełna trzydziestodwuipółletni nauczyciel, choć już nieco przyprószony siwizną, bezustannie krążył po klasie. W zatrważającej ciszy słychać było: chrzęst kartek papieru, skrzypienie stalówek, trzepot rzęs i fruwanie much. Tekst był niezwykle trudny, a w nim mnóstwo podchwytliwych ortograficznych szczegółów: czyhać i czmychać, zheblować i sczochrać. Choć nie traciłam nadziei, czułam, że poniosę druzgocącą porażkę. W głowie miałam mętlik. Denerwowało mnie, że polonista snuje się po klasie, żąda samodzielności, rządzi nami. Poniewczasie utwierdziłam się w przekonaniu, że nie należy oglądać się na cudzą pomoc, bo można się na niej haniebnie zawieść. W duchu przyrzekałam sobie, że od razu po powrocie do domu wezmę się rzetelnie do uporządkowania braków i sporządzę słowniczek ortograficzny na własny użytek. Czy dotrzymam przysięgi? To okaże się już wkrótce, podczas najbliższego spotkania z ortografią.

Tekst: prof. Barbara Budzowska [Źródło]