Rodzina Banasiów

notatki genealogiczne, z okruchów pamięci zebrane

Zamiast wstępu

„Pan to powinien książki pisać”. Takie słowa usłyszałem od świadka, który właśnie przeczytał kilkunastostronicowy protokół ze swojego przesłuchania. Byłem policjantem i przez ponad ćwierć wieku przesłuchiwałem osoby, które miały związek z najcięższymi przestępstwami, ale to zdanie wypowiedziane przez osobę która przeczytała to, co mi opowiedziała, utkwiło mi w pamięci i wracało do mnie przez kolejne lata. Napisać książkę? To by było ciekawe doświadczenie. Może kryminał? Przez lata miałem bezpośredni kontakt z przestępstwami, o których informowały ogólnopolskie media. Ale we wszystkich kryminałach autorzy opisują dynamiczną pracę „kryminalnych”, a ja, chociaż pracowałem w tej samej Policji Kryminalnej byłem przecież dochodzeniowcem. Jakbym zaczął opisywać tę pracę z mojego punktu widzenia, to czytelnik przed ukończeniem pierwszego rozdziału by zasnął. A przecież nie w tym celu pisane są książki.

Jestem już na emeryturze i te słowa wróciły do mnie jak bumerang. A to za sprawą nowego zainteresowania jakim są poszukiwania przodków. To zajęcie, które wydawało by się, że nie jest w żaden sposób związane z moją wcześniejszą pracą, a jednak. Kiedyś, szukając sprawców zabójstw wielokrotnie musiałem zbierać klocki pojedynczych, szczątkowych informacji tak, aby złożyć je w logiczną całość, która pozwoliłaby na znalezienie sprawcy i udowodnienie mu winy. Teraz, zbierając informacje o przodkach dążę do uzyskania o nich jak największej ilości informacji i maksymalnego cofnięcia się w czasie. Przy okazji poznaję historię czasów i okolic, w których żyli. Co można zrobić z taką wiedzą? Nie czuł bym się dobrze gdybym zostawił to sobie i nie podzielił się z innymi. I tu pojawiła się odpowiedź na wcześniej zadane pytanie. Nie pozostaje nic innego, jak tylko napisać książkę! Książkę, do której nie będę musiał wymyślać fabuły, ponieważ jej scenariusz już został napisany przez życie. Wystarczy to wszystko poukładać, dodać wnioski wynikające ze znalezionych informacji i opisać to językiem, który spowoduje, że Czytelnik nie tylko nie zaśnie nad moim tekstem, ale też zachęcony zdobytą podczas czytania wiedzą, sam będzie chciał zająć się dalszym szukaniem swoich korzeni.

Chciałbym tu wyjaśnić jeszcze jedną kwestię. Wiele osób uważa, że prowadzenie poszukiwań genealogicznych ma sens jedynie w przypadku szlacheckiego rodowodu i jeśli ktoś „nie jest herbowy” to nie ma szans na odnalezienie przodków. Nie zgadzam się z tym twierdzeniem i uważam, że każdy, jeśli tylko chce to może próbować i na pewno coś znajdzie, czego dowodem niech będą efekty moich dotychczasowych poszukiwań. Oddając do Waszych rąk tę moją pracę, nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć przyjemnej lektury.

Od czegoś trzeba zacząć

„Dwaj bracia przyjechali z niemiecką firmą budującą cukrownię w Łukowych lub Krasińcu”. Taki był mój początek poszukiwań historii rodziny Banasiów. Ta szczątkowa informacja pochodziła od mojego, zmarłego już stryja Edmunda z Ciechanowa. Niestety nie zawierała żadnych szczegółów. Wtedy też zdałem sobie sprawę, że szukanie moich korzeni zacząłem o wiele za późno , a dotarcie do wielu informacji może być bardzo skomplikowanie lub wręcz niemożliwe. Genealogią zacząłem się interesować dopiero w 2014 roku, jednocześnie prowadząc poszukiwania w kilku kierunkach. Oprócz rodziny Banasiów szukałem przodków mojej babci — Natalii z Ankiewiczów Krasnowskiej oraz mojej żony Wiesławy z Bileńskich. Efekty poszukiwań dotyczących rodziny Bileńskich zawarłem w napisanym przeze mnie (i wydrukowanym) w 2015 roku opracowaniu „Od Wojciecha do Jakuba czyli historia rodziny Bileńskich”.

Zastanawiając się jak można by ulokować ten przyjazd w czasie zacząłem od pogłębiania mojej wiedzy o … produkcji cukru w Polsce. Znalazłem informację, że cukrownia Krasieniec we wsi Szczuki koło Makowa, powstała w latach 1866—1867, a informacje o drugiej wymienionej w opowieści cukrowni, odszukałem w książce „Historja Cukrownictwa w Polsce” (przypis 1) : „O cukrowni w Łukowem, w powiecie Pułtuskim gubernji Płockiej przez Stanisława hr. Łubieńskiego założonej, wiemy, że pierwotnie była to fabryka tak zwana ogniowa, to jest „ewaporację wszelką na gołym ogniu“ uskuteczniająca, od roku 1844 jednak, gdy hr. Łubieński otrzymał pożyczkę bankową, fabryka ta została przerobiona na parową i posiadała maszynę parową o sile 12 koni, która poruszała urządzenia fabryczne”. Ponieważ historia cukrowni w Łukowem zaczyna się wcześniej, swoje poszukiwania rozpocząłem od dokumentów pochodzących z parafii w Karniewie, gdzie miejscowy proboszcz prowadził księgi metrykalne chrztów, małżeństw i zgonów swoich parafian, do których zaliczały się również osoby mieszkające we wsi Łukowe, a takiej nazwy tej miejscowości używano w połowie XIX wieku.

Zanim zacznę opisywać wyniki moich poszukiwań, na początek krótkie wprowadzenie w zasady, jakie obowiązywały w przeszłości, w zakresie dokumentowania urodzin, małżeństw i zgonów. W kościele katolickim księgi metrykalne prowadzono od XVI wieku. Początkowo były to rejestry ochrzczonych i zaślubionych, później również księgi zmarłych. Na Mazowszu, do roku 1867 akta sporządzano w języku polskim, a po likwidacji odrębności Królestwa Polskiego i utworzeniu po powstaniu styczniowym Kraju Przywiślańskiego, od 1868 roku językiem urzędowym stał się rosyjski. Taka sytuacja obowiązywała na ziemiach polskich do końca I Wojny Światowej i odzyskania przez Polskę niepodległości. Osoby przeglądające akta stanu cywilnego z drugiej połowy XIX wieku dziwić może podwójne datowanie — według kalendarza juliańskiego obowiązującego w Cesarstwie Rosyjskim i kalendarza gregoriańskiego obowiązującego w Królestwie Polskim. W XIX wieku różnica między oboma kalendarzami wynosiła 12 dni, a od 1900 roku ta różnica zwiększyła się o jeden dzień. Księgi były sporządzane w dwóch egzemplarzach, z których jeden po zakończeniu pozostawał w parafii a drugi był przekazywany do archiwum sądowego. Niestety na przestrzeni wieków, na terenach Polski miały miejsce tragiczne w skutkach wydarzenia, w efekcie których wiele dokumentów uległo bezpowrotnemu zniszczeniu.

W obecnych czasach, dzięki rozwojowi internetu łatwiejsze stało się dotarcie do różnych dokumentów skrywanych dotychczas w czeluściach archiwów zarówno kościelnych jak i świeckich. Wiele z tych dokumentów jest już dostępnych w internecie, część przechowywana jest w archiwach państwowych i diecezjalnych, które udostępniają osobom zajmującym się poszukiwaniami genealogicznymi. Pod koniec XX wieku, w archiwach kościelnych mormoni wykonali fotokopie ksiąg metrykalnych i sporządzone wtedy mikrofilmy są udostępniane przez nich osobom zajmującym się poszukiwaniami genealogicznymi (przypis 2).

Jest jeszcze jedna, bardzo ważna kwestia, której nie można pominąć prowadząc takie poszukiwania. To tragiczne w skutkach wydarzenia jakie miały miejsce w XIX i XX wieku. O tym już wspomniałem w kontekście zniszczonych dokumentów, ale te wydarzenia kształtowały także losy ludzi mieszkających na tych terenach. Pod koniec XVIII wieku Polska utraciła niepodległość. Zaczął się okres zaborów, wybuchły powstania, najpierw listopadowe (1830) później styczniowe (1863) podczas których ginęli powstańcy ale też ludność cywilna, a także następowały wywózki wgłąb Rosji. Bardzo tragiczna dla Polaków była I Wojna Światowa. Działania wojenne na obszarze Mazowsza, które rozpoczęły się w sierpniu 1914 roku poprzedzone były przymusowym naborem Polaków do wojska carskiego. Gdy pod naporem wojsk niemieckich Rosjanie wycofywali się, stosowali taktykę „spalonej ziemi” niszcząc lub zabierając ze sobą zakłady przemysłowe oraz wszystko, co stanowiło jakąkolwiek wartość, a także pędząc wgłąb Rosji ludność cywilną. Po wkroczeniu na tereny Mazowsza, wojska niemieckie nie zachowywały się lepiej. Niemcy prowadzili gospodarkę rabunkową a oprócz tego wywozili polaków na przymusowe roboty. Do końca 1916 roku, tylko z Mazowsza wywieziono co najmniej 250 000 osób. Po stosunkowo krótkim okresie wolności, w 1939 roku zaczęła się II Wojna Światowa, powtórzyły się wywózki na przymusowe roboty, do obozów koncentracyjnych oraz masowe mordy ludności cywilnej trwające do 1945 roku.

Zdarzenia, które opisałem spowodowały, że osoby prowadzące poszukiwania genealogiczne niejednokrotnie mogą spotkać się z brakiem dokumentów potwierdzających dalsze losy przodków, gdyż takie dokumenty nie były po prostu sporządzane. Wielu ludzi — żołnierzy i osób cywilnych podczas walk ginęło i zostali pochowani jako NN, wiele masowych grobów osób zamordowanych przez okupantów po dziś dzień nie zostało odnalezionych. Zapoczątkowane w latach 90-tych XIX wieku migracje „za chlebem” a także głód, nędza i bezrobocie spowodowane zniszczeniami i rabunkami okupantów podczas I Wojny Światowej spowodowały, że wiele osób zdecydowało się na poszukiwanie lepszego życia i wyjazd na zachód Europy lub do Ameryki. Zdarzało się, że wyjeżdżały całe rodziny, ale częstsze były sytuacje, gdy to cała rodzina składała się na bilet dla jednej osoby, która później, po „dorobieniu się” miała wrócić lub przygotować grunt na przyjazd pozostałych. Niestety często wizje lepszego życia na zachodzie nie pokrywały się z rzeczywistością i szczególnie w Europie zachodniej, w latach wielkiego kryzysu ukazywały tym osobom swą brutalną prawdę. Może trochę lepiej wyglądała sytuacja polaków, którzy wyemigrowali do Ameryki. Tamtejsze olbrzymie, niezamieszkane tereny były w stanie wchłonąć każdą ilość osadników. Osoby, które wyjechały, również „znikały” z polskich ksiąg metrykalnych, co w znacznym stopniu utrudnia dotarcie do informacji o ich późniejszych losach. Sporadycznie w dokumentach pojawiają się dopiski, na przykład przy aktach chrztu czy ślubu, że jakaś osoba zmarła za granicą. Jeśli nie wiemy, czy ktoś z naszej rodziny wyjechał za granicę, lub informacje o wyjeździe są bardzo skąpe, to jest bardzo małe prawdopodobieństwo odnalezienia takich osób lub ich potomków.


Przypisy:

1 - „Historja cukrownictwa w Polsce” autor Zygmunt Przyrembel wyd. 1927 strona 196.

2 - MORMONI - wyznawcy Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. W Polsce funkcjonują dwa Centra Historii Rodziny prowadzone przez ten kościół. We Wrocławiu i w Warszawie. Są tam udostępniane skany i mikrofilmy z fotokopiami ksiąg metrykalnych, dzięki czemu bez potrzeby jeżdżenia do archiwów kościelnych można zapoznać się z treściami zapisów zawartych w księgach z terenu całej Polski i zrobić ich kopie.